Praca jest widziana w kontekście dobra duchowego. Jak mówi Jezus w Ewangelii “przyjdźcie do mnie wszyscy utrudzeni i ja was pokrzepię”. Trud w jego duchu stanie się dla nas drogą wybawienia.
Hasło Benedyktynów “Módl się i pracuj”. Szczery bezinteresowny dar siebie. Według Świętego Benedykt, we wszystkim dotykać misterium obecności Boga i w tym kontekście widziana także praca. Siódmy dzień odpoczynku jest wyrazem wolności.
Wymiar egzystencjalny, nie pracując, człowiek traci sens swojego życia, czuje się niepotrzebny. Praca jest potrzeba do życia duchowego.
Dzisiaj praca ma charakter wyłącznie zarobkowy…. i sprzedaje się jako towar.
Jeśli sens życia znajduje swoje korzenie w umyśle poszczególnego człowieka, jeśli tam się rodzi, więc opiera się na ludzkich myślach i emocjach od czasów grzechu pierworodnego.
Dlatego w dzisiejszym społeczeństwie sens życia może zmieniać się każdego dnia. W zależności od wyboru i stanu psychiki konkretnego człowieka czy nawet w zależności od pogody.
Nie możemy szczęścia szukać tam gdzie nie ma miłości.
Chrzescijanie wiedzą, że to Bóg jest miłością i miłość przechodzi przez nas, przez innych ludzi, wyłącznie od niego.
Podobnie jak w ruchu drogowym, tak i w życiu powinny być prawidła. Gdyby było inaczej, powstał by chaos.
Czy istnieje jakaś uniwersalna prawda, obiektywna rzeczywistość, czy jest to w ogóle możliwe, skoro cała realność może umieścić się w poszczególnej głowie jednego człowieka?
Nie ma żadnej gwarancji, że samowolnie wymyślone i ustanowione przez człowieka bądź wspólnotę zasady są obiektywną, absolutną prawdą.
Bo mogą być zawsze zmienione, w zależności od tego kto w danym momencie znajduje się u władzy.
Mówimy o duchowości, bez której nie jest możliwe doznanie prawdziwej miłości i radości, niczym nieuwarunkowanej.
Dla przykładu, kiedy patrzymy na nowo narodzone własne dziecko bądź po raz pierwszy wyznajemy miłość dla ukochanej osoby, nasz umysł najczęściej ustępuje rolę właśnie dla duszy. Pewien nadprzyrodzony stan duchowy wchodzi na scenę. Myślę, że każdy w swoim życiu kiedyś czegoś takiego doświadczył w mniejszym lub większym stopniu. To jest uczucie stałe w swojej naturze, czyli w perspektywie wieczności, ponieważ niczym nieuwarunkowane.
Z tym że bardzo czasowe i rzadkie w naszym życiu codziennym.
Modlitwa jest narzędziem komunikacji z Bogiem, przez nią Pan Bóg może do nas mówić, a my do niego, wyrażać nasze prośby. Kościół oprócz tego, że jest wspólnotą grzeszników, jest kanałem, przez który możemy dojść do Boga tego właściwego. Będąc sami, ryzykujemy zamknąć się w swoim egocentryzmie i stworzyć dla siebie ulubionego Bożka na dzisiaj, a jutro już innego, sami nie zauważając, jak każdego dnia zmienia się nasza percepcja rzeczywistości. Z kolei warto uważać na fałszywych proroków oddalonych od głoszenia prawd jedynego kościoła powszechnego, ustanowionego przez Jezusa Chrystusa, czyli drzewa rzymsko-katolickiego.
Nie byłoby możliwe dojść do nieba, doskonałości, bez miłosierdzia Bożego, ponieważ każdego dnia się potykamy.
Wielki parakods wiary dla naszego umysłu stanowią słowa Św. Pawła:
“Moc w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. [] Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”
Drugi List do Koryntian 12, 9-1.
Szczególnie dzisiaj, kiedy zwyczajne są całkiem inne wartości. Właśnie w ten najbardziej “nielogiczny” sposób Jezus dokonał zbawienia na krzyżu za każdego z nas.
Bóg, zbliżając się do człowieka, osłabia go. Czyni więc odwrotnie, niż my byśmy się spodziewali… Czyni to po to, by mógł zamieszkać w tobie ze swoją mocą, ponieważ to twoja słabość robi miejsce na Jego moc.
ks. Tadeusz Dejczer.
Dusza w postaci sumienia i ciało ze swoimi zmysłami, namiętnościami często są powodem konfliktu wewnątrz człowieka. Tylko w ten sposób przez serce Pan Bóg jest w stanie do nas przemawiać, kiedy swoją wolą robimy coś złego. Często, kiedy nie rozumiemy – używa się pieca ognistego, aby nas oczyścić.
Bojaźń Boża jest także Łaską. Jeśli coś trudnego w naszym życiu się zdarza, poniekąd nie mamy innego wyboru aniżeli przytulić się do krzyża, to przyczyną tego jest Łaska Boża dla ratowania naszych dusz. To jest niewiarygodne. Dlatego często tego nie rozumiemy.
“Jeśli cierpię, to wiem, dlaczego” wygląda nie samowicie — szczęśliwym może być nawet cierpiący człowiek. Taką receptę nic nie jest w stanie przekroczyć bądź przezwyciężyć. Jednak to jest prawdą.
Dlaczego ta brama prawidłowej drogi w życiu człowieka jest tak ciasna?
Bo jest trudna dla naszej ludzkiej natury, od czasów grzechu pierworodnego. Takie cnoty dla przykładu jak cierpliwość, życzliwość, umiarkowanie i pokora, jest o wiele trudniej okazać aniżeli pokusa, obżarstwo, nadmierne ambicje naszej egoistycznej indywidualności. Na tę drugą część najczęściej znajdziemy usprawiedliwienie, w ten sposób, że istotne zło może zamienić się w tolerancyjne dobro.
Właśnie dlatego sporo ludzi odchodzi od wiary, od kościoła oraz wybierają doczesne przyjemności dzisiejszego świata materialnego. Unikając podszeptów sumienia, oszukujemy samych siebie oraz mylimy przyjemności do ziemskie z duchową radością.
Z kolei paradoks Jezusowej Dobrej Nowiny dla naszego umysłu jest trudno zrozumiały ze wzgędu na miłosierdzie Boże. Największym grzesznikom może być wybaczone, co z kolei skutkuje proporcjonalnie większą wiarą oraz dobrymi uczynkami.
Jedyne co trzeba sakramentu pokuty oraz skruchy. Taki obraz widzimy w Magdalenie, która została przy Jezusie podczas ukrzyżowania.
Dwie przypowieści biblijne doskonale wskazują różnicę między wiarą chrześcijańską dla siebie oraz wiarą w Jezusa i dla Jezusa. Przypowieść o bogatym młodzieńcu, który dążył do doskonałości w wierze, natomiast nie był w stanie zostawić materialne dobra doczesne i pójść za Jezusem, od niego odchodząc. Z kolei Zacheusz wzór złodzieja, przywódca celników, po tym, jak Jezus uszanował jego dom swoją wizytą, bezpośrednio odczuł miłosierdzie Chrystusa w jego wzroku. Po tym pozbył się polowy majątku..
“Panie, oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeżeli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”.
Łk 19, 8.
Wracając do psychologii, powszechnie jest znany test na słodycze dla dzieci. Każdego malucha zostawiano na jakiś czas samego ze sobą w pokoju, przedtem ustalając jasną zasadę “możesz zjeść ten jeden zefir przed tobą na stole, ale jeśli wyczekasz dwie minuty, to dostaniesz dwa”. Długofalowy eksperyment potwierdził, że dzieciaki , które doczekali się nagrody, w życiu już jako dorosłe osoby mieli o wiele większe osiągnięcia. Nie chodzi o to, że neuron dopamina w mózgu jednych działa mocniej, bądź słabiej. Chodzi o podejście człowieka do życia.
W chrześcijaństwie to się nazywa ofiarą duchową. Najprostszy przykład “Jeśli chce ci się pić, zaczekaj dwie minuty. Ofiaruj je Bogu”. Umiarkowanie po chrześcijańsku to nie jest “i tak i nie”, jest to po prostu – kardynalne “wystarczy”, w odpowiednim momencie.
Wejść przez ciasną bramę, to jest dopiero osiągnięcie, bo o wiele trudniejsze. Ponadto czy przypowieść biblijna o powiększaniu talentów nie mówi o osiągnięciach? Już wspomniany Maksymilian Kolbe mógłby posłużyć przykładem dla nie jednego przedsiębiorcy. Przecież apostołowie byli najlepszym przykładem liderów i czasami szaleństwa, bo chodzili drogami Pana Boga, mając tylko parę butów i płaszcz. Niestety dzisiaj często formę mylimy z wartościami.
Więc z czasem najgłębszy sens naszego chrześcijańskiego życia przychodzi w postaci bezinteresownego daru z samego siebie, do posługi, to czego Bóg ode mnie chce, bo żyje według jego woli i moje serce się raduje, że po prostu chcę się śpiewać psalmy.
“Ja jestem drogą, prawdą i życiem, nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie.” Alleluja, Alleluja, Alleluja
Jednocześnie nie możemy pominąć faktu ciągłego wystawiania na próbę, doświadczania Złego — żandarma Stwórcy, który sprawdza nasze serca, na co jest gotowe w perspektywie wieczności. Czyli nie warto mieć złudnych oczekiwań, że od razu dostaniemy się do raju królestwa bożego tutaj na ziemi. Jeśli wierzę, to jest droga ku Bogu i z Bogiem.
Jezusowa Dobra Nowina nie mówi o rzeczach, które się nam podobają, i nie obiecuje życia łatwego, bez wysiłku. Zawiera wiele niewygodnych prawd. Ale właśnie dlatego, że nic nie ukrywa, że objawia całą prawdę – wskazuje prawdziwą drogę ku radości. I właśnie dlatego jest Dobrą Nowina, którą możemy przyjąć tylko z wdzięcznością i z uległością.
KLEMENS STOCK SJ, DROGA DO RADOŚCI, Homilia na 21 niedzielę zwykłą roku C (Łk 13, 22-30).
Bóg, aby nas zbawić, ustanowił przykazania oraz zesłał na ziemię swego syna jednorodzonego, który przyjął oblicze Człowieka-Boga. Nie jest to postać wymyślona, a potwierdzona faktami historycznymi, poniekąd dzisiaj odliczamy czas od narodzin Jezusa. Chrystus przynosi pełnię objawienia Bożego. Co więcej, tę rzeczywistość nadprzyrodzoną możemy w najbardziej rozumowy sposób wytłumaczyć dla naszego subiektywnego i racjonalnego umysłu.
Pismo Święte, Słowo Boże daje odpowiedzi na wszystkie fundamentalne pytania człowieka na temat życia i sensu naszego istnienia, w najważniejszych momentach zachowując wielką tajemnicę wiary oraz niepojęty gest miłosierdzia Bożego w stosunku do nas samych. W przeciwnym wypadku, gdybyśmy już wiedzieli wszystkie odpowiedzi, każdy z nas by się uważał za Boga. Więc pewnej logiki w działaniu Stwórcy przekroczyć po prostu nie możemy.
Jak mówił ks. Grzegorz Strzelczyk wiara jest prowizoryczna. Nie wiemy, co nas czeka, ale ufamy, bo wierzymy. Wierzymy, bo doświadczamy, z kolei doświadczamy, więc ufamy.
Po pierwsze Bóg jasno wskazał – co jest dobre, a co złe. Niestety te odpowiedzi i prawidła najczęściej nie są wygodne dla zmysłowej natury ludzkiej. Wiadomo, że decyzje często podejmujemy pod wpływem uczuć, więc czy jest jakiś sposób ustrzec się od pokusy? Jedyne co możemy zrobić, to trzymać się przykazań i wartości chrześcijańskich, kształtować czujność umysłu, mieć włączone czerwone oraz zielone światło w swojej głowie. Usprawiedliwienie i tolerancja są niebezpieczne z natury swojej.
“Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”.
Apokalipsa św. Jana 3,15n.
To, co się stało dla Adama i Ewy, jest najlepszym przykładem rozwoju sytuacji, ponieważ zderzamy się z tym każdego dnia w naszym życiu. Przecież pierwsi mieszkańcy raju na ziemi mieli nadaną jednoznaczną zasadę — nie zrywać owoce z drzewa życia, jedynego spośród wielu innych drzew. Jednak kierując się podszeptem węża, pozwalając mu działać, go słuchając, dali popęd pokusie. Dali się zwieść dla iluzji, że ten właśnie zakazany owoc jest najsłodszy.
Od tego momentu już nie mamy dostępu do raju na ziemi, nie mamy łatwego życia, aczkolwiek iluzorycznie staramy się go wymyślać i tworzyć na wszelkie możliwe sztuczne sposoby, bo błędnie wierzymy w swoje możliwości. Jednocześnie to nie oznacza, że nie możemy być szczęśliwi i radośni, natomiast istnieje potrzeba jasnej identyfikacji, doświadczenia co ten stan tak naprawdę oznacza.
Chrześcijańska pełnia objawienia różni się od historii tym, że możemy te prawdy życia zapisane od wieków po prostu sprawdzić w swoim życiu na praktyce. Na początek wystarczy uczestniczyć w Eucharystii, spróbować się modlić i otworzyć Pismo Święte. Być może nasz rozum doświadczy prawdziwej wiary.
Co więcej, za to w ogóle nie trzeba płacić. Tylko najczęściej nie mamy na to czasu bądź lenimy się zadawać pytania.
Natomiast idąc dalej, jeśli przyjmujemy Jezusa na swego Pana, mamy możliwość już dzisiaj przeżywać pełnię życia, nie tylko czekać na życie wieczne w królestwie Bożym. W ten sposób jesteśmy w stanie doświadczać prawdziwej miłości duchowej od Boga w codziennym życiu, tego stanu duchowego, który przychodzi poprzez Bożą Łaskę oraz Ducha Świętego.
Nie chodzi o emocje czy uczucia powiązane z zauroczeniem, co jest tymczasowe. Bycie tu i teraz po chrześcijańsku to już teraz żyć w perspektywie wieczności. Dziecko Boże się nie boi, kiedy obok ma Ojca, który naprawdę go miłuje. O jakim więcej szczęściu możemy mówić, to jest naturalny stan błagosławieństwa.
To wcale nie oznacza, że w tym życiu nie będziemy mieć nie przyjemności. Pomijając fakt prześladowań i męczeństwa chrześcijan na przeciągu dwóch tysiącleci, nie jesteśmy świętymi i nie mamy ubezpieczenia od grzechu, ponieważ mamy swoją wolę do wypełniania woli Bożej. Natomiast jak pisał Święty Paweł:
Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę. A jeśli robię to, czego nie chcę, już nie ja to robię, ale mieszkający we mnie grzech.
Rz 7, 19-20.
Na mnie wrażenie robi właśnie ten apostoł, który przez większą część swojego życia był prześladowcą chrześcijan. Dopiero w ciągu odnośnie do krótkiego czasu na apostolską misję doznał nawrócenia. Faktycznie doskonale rozumiał potrzeby ludzi niewierzących.
Łaska wiary pochodzi od Boga, ale nie możemy pominąć faktu naszej własnej woli. To wymaga stawiania pytań, czego życie chce ode mnie, po co istnieję, jaki ma to wszystko sens.
Maryja Matka Boża przeżyła pełnię życia bez grzechu i dlatego jest wzorem pokory. Może się wydawać “jeśli będę pokorny, to dzisiejszy postmodernistyczny świat mnie zniszczy”. Bycie pokornym nie oznacza być wystraszonym i uległym, doświadczając zła od innych ludzi. Chodzi o pokorę dla woli Bożej, która mówi o przebaczeniu. Bóg do nas przemawia, że trzeba kochać bliźniego swego jak siebie samego. Czasami teoretycznie to rozumiemy, natomiast jako istota ludzka z krwi i kości nie jesteśmy w stanie tego doświadczyć sami, bez Boga.
Bez pomocy Bożej nie możemy doznać prawdziwej miłości, tego nadprzyrodzonego stanu duchowego. Bóg jest duchem. Bóg jest miłością.
Poniżej przedstawiam fragment rozważań o wierze, ks. Tadeusza Dejczera:
Istnieją dwa podstawowe rodzaje więzi między ludźmi i korelatywne do nich dwie koncepcje miłości. Pierwsza, starożytna koncepcja, przekazana nam przez Platona, określa miłość słowem eros, koncepcja druga, którą ukazuje chrześcijaństwo, to miłość określona w języku greckim terminem agape. Istnieje więc eros i agape, dwa rodzaje miłości, które leżą u podstaw dwóch różnych więzi między ludźmi.
Eros platoński to miłość, która kocha to, co uważa za warte miłości. Jest to miłość emocjonalna. Jeżeli ci ktoś czy coś odpowiada, na przykład ze względu na ładny, estetyczny wygląd, jeżeli jest ci miło z kimś czy z czymś być, coś mieć, to wszystko wynika jedynie z twoich czysto naturalnych uczuć i jest platońskim erosem. Kochasz coś, co sprawia ci przyjemność, z czym jest ci dobrze. Jest to miłość egocentryczna, ponieważ chodzi w niej wciąż o ciebie, o to, żeby tobie było przyjemnie obok Miłości tej – mimo jej braków i ograniczeń, mimo jej interesowności i nietrwałości – nie należy potępiać czy niszczyć.
Wiąże się ona z porządkiem naturalnym, który pochodzi od Boga, ale naruszony został przez grzech pierworodny. Należy ją oczyszczać i przekształcać w miłość nadprzyrodzoną, tę, która w sposób istotny złączona jest z życiem łaski i zgodnie z Ewangelią oraz myślą św. Pawła stanowi odbicie miłości samego Boga. Ukazuje ją słynny tekst św. Pawła z Listu do Koryntian: “Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. [] Nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; [] wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję” (1 Kor 13, 4-7). Taka miłość w greckim oryginale Listu określona jest terminem agape.
W koncepcji chrześcijańskiej Bóg jest agape – miłością, która zstępuje ku człowiekowi i kocha to, co nie jest warte miłości. Jest to miłość spontaniczna, udzielająca się dlatego, że jest miłością. Agape to ogarniająca człowieka miłość bezinteresowna. Nam czasami wydaje się, że Bogu trzeba się podobać, zasłużyć na Jego miłość. A przecież On kocha ciebie dlatego, że jesteś Jego dzieckiem, nie dlatego, że jesteś wart. Agape to miłość stwórcza, miłość, która kocha nie dlatego, że jesteś wart miłości, tylko żebyś był jej wart.
W życiu człowieka przyjemności najczęściej przeradzają się w nieprzyjemności, podczas gdy brakuje umiarkowania, co z kolei prowadzi do uzależnień.
Ileż jesteśmy w stanie smakować, zjadać na swój ograniczony żołądek, bądź stymulować kawą nasz umysł, który w naturalny sposób się męczy. Chyba wszyscy znamy taki nikczemny moment podczas długo oczekiwanych i wymarzonych wakacji, kiedy jednak zaczynamy stwarzać problem w naszym umyśle z najmniejszego powodu. Bądź zamieszczamy zdjęcia na Facebooku, w oczekiwaniu na wystarczającą ilość “Lubię to”, bo być może głęboko w duszy czegoś nam brakuje i czujemy dużą tęsknotę za czymś prawdziwym.
Brak umiarkowania, uzależnienia, niedobre uczynki nie są spowodowane jedynie brakiem siły woli, ale uwarunkowane nie stałością naszych ludzkich poczynań i przede wszystkim uczuć oraz zmysłów, którymi się kierujemy.
Najprostsze z życia codziennego będzie to, że przebywając przez pewien czas sami ze sobą, do pewnego momentu możemy utrzymywać tak zwaną równowagę psychologiczną. Z kolei wystarczy wyjść na zewnątrz, po przebywać w natłoku spraw codziennych, stykając się z wieloma ludźmi, udzielając więcej czasu dla swoich dzieci i wszystko raniej czy później zaczyna się sypać.
Buddyści wyjaśniają to efektem przyczyny i skutku, więc ich zdaniem rozwiązaniem jest zmiana postrzegania w naszej głowie, wyciszenie się w tak zwanej “pustej” medytacji. Często się zastanawiałem, czy taka rzeczywistość, którą człowiek sobie stwarza, jest jedynie prawidłową, jeśli on tego po prostu sobie życzy. Z kolei, jeśli już jutro pragnienia się zmienią? Wygląda na to, że w ten sposób każdy może sobie stworzyć własną, tymczasową realność postrzegania świata, pomimo tego, że to nie gwarantuje stabilności.
Pomijając fakt, że tacy buddyści jak dla przykładu Dalai Lama, często mówią o pojęciu miłości, idąc tą drogą nauczania, można dojść do okropnego wniosku, mianowicie że nasza osobowość jest iluzją.
Z kolei wyznawcy taoizmu doszukują się złotego środka, czyli harmonii, zachowania równowagi między dwoma przeciwieństwami o tajemniczej nazwie In i Jan, które są obecne zawsze i wszędzie. Istota dwóch stron tego bytu są trudne do zrozumienia, tym bardziej, jeśli chodzi o to “coś” co je łączy. Więc w celu wyjaśnienia logiki często wymagane jest zastosowanie fizjologii człowieka.
Więc skoro człowiek doświadcza pewną moc, zaczyna w nią wierzyć, tak naprawdę nie wiedząc, gdzie go doprowadzi.
Ponadto, możemy udać się na jeden z wielu seminariów o samorozwoju i odkryć mnóstwo rzeczy, które korzeniami sięgają właśnie tych najstarszych nurtów religii i filozofii. Dla przykładu przedstawiciele NLP, coachingu twierdzą, że swój mózg można zaprogramować, na wszystko, co się da adekwatnie wyobrazić.
Jednak pokazując sposób oraz formę, nie dogłębnie wyjaśniają wartości, którymi się należy kierować w życiu.
Aczkolwiek tego typu rzeczy wyglądają racjonalnie dla naszego umysłu, który operuje w kategorii algorytmów 1 albo 0, dobre albo złe, i często podejmuje decyzje na podstawie uczuć. Co jest szybkie i daje rezultat – to jest OK. Dokładnie w ten sam sposób funkcjonuje cała technologia komputerowa w dzisiejszym cyfryzowanym świecie, z jedyną różnicą, że wspomniana zasada wykorzystuje się na bazie rzeczywistych algorytmów matematycznych. Z kolei tworząc robotyzację, na pewno nie będzie trudne zaprogramować sztuczne emocje. Z kolei czy człowiek będzie mógł stworzyć kiedyś prawdziwe uczucia na miarę duchowości, jest uwarunkowane pytaniem, jak w ogóle powstały w człowieku, dochodząc do początków świata.
Zastanawiałem się, ile z tych wszystkich rzeczy dają rzeczywisty, długotrwały korzystny rezultat, nie mówiąc o perspektywie wieczności. Szczególnie w dobie obecnej, kiedy wszystko zmienia się tak szybko.
Myślę, że przy wykorzystywaniu już wymienionych możliwości, z jednej strony można izolować się we własnym egocentryzmie, myśląc, że to prowadzi do doskonałości.
Co więcej, na tej zasadzie mogą istnieć nawet całe wspólnoty, czyli wybrane bądź ekskluzywne grupy ludzi (VIP). Już nie będę poszerzał tematu, że uczestnictwo w kastach hinduistycznych według tejże filozofii prowadzi do tak zwanej reinkarnacji.
Na pewno psycholodzy znajdą dziesiątki wytłumaczeń i teorii na ten temat, ale mnie zawsze ciekawiło fundamentalne pytanie — czy ktoś zna złotą receptę na stałą tak zwaną “satysfakcję” w życiu. Czego szukali wielcy filozofowie od tysięcy lat i tak naprawdę dotychczas tego nie odnaleźli. Już nie wspomnę o bohaterach średniowiecznej literatury jak Percewal z Walii poszukujący Świętego Graala. Dla przykładu nurt filozoficzny stoicyzm, który jest zbliżony w swoich wartościach do chrześcijaństwa, nadal nie daje pełnych odpowiedzi.
Przybliża to pewien absurd w naszym życiu. Jeśli żyję dla siebie i swoich przyjemności, moje życie nie ma żadnego sensu, głębi, bo i tak przyprowadzi do braku satysfakcji, nadmiernych oczekiwań a później do rozpaczy. Jeśli żyję dla ambicji wobec opinii innych ludzi, raniej czy później się wypalam. Jeśli żyję dla dzieci, to z czasem oni rozpoczynają samodzielne życie.
Wygląda to, jak zamknięty krąg, w którym błądzimy. Więc spróbujmy przeprowadzić krótką refleksję w poszukiwaniu sensu ludzkiej egzystencji.
Na to wygląda, że potrzebna jest obiektywna baza wiedzy dla określenia pewnych zasad, co pozwoli kształtować tak zwaną “siłę woli”, czyli pewną kardynalność w naszym postępowaniu, w celu nabrania takiej spójności i stałości. Oczywiście pod warunkiem, że to pozwoli nam czuć się po prostu szczęśliwie w jakimś obiektywnym pojęciu i bezpośrednim odczuciu.
Czyli zasady gry powinny być prawidłowe – coś jest prawdą, a nie kłamstwem. Z kolei jak mówił Św. Maksymilian Kolbe — prawda jest jedna, coś może być tylko prawdą albo ją nie być. Właśnie takiej kardynalności musimy szukać, która pozwoli czemuś wierzyć, nie tylko sobie, czyli mieć zaufanie.
Więc w dalszej części przedstawiam swoiste świadectwo tego, co zrozumiałem od momentu swojego nawrócenia do wiary chrześcijańskiej. Stało się to, po 20 latach poszukiwań, metodą prób i błędów, w różnych kierunkach o których już wspomniałem.
W czasach fałszywej wolności dla wierzącego chrześcijanina warto sobie uświadomić fundamentalną prawdę absolutną w Kościele Rzymsko-Katolickim. Nie istnieje Chrystus oddzielony od swego ciała-Kościoła, zarazem pomijając Eucharystię i Sakramenty Święte. Przede wszystkim Jezus nie istnieje bez Matki Bożej, która jest wzorem pokory dla człowieka.
Być może właśnie dlatego Maryja i tradycyjne obrzędy eucharystyczne często są pomijane w ruchach charyzmatycznych, tzn. zielnoświątkowych, gdzie w edukacji “sukcesu” wykorzystuje się postać Jezusa, kult Ducha Świętego, wybrane fragmenty Pisma Świętego oraz “własne kerygmaty” odnośnie wyznawanej wiary chrześcijańskiej.
Wszystkiego dowodem dla osób wierzących jest jeden Bóg i pierwsze przykazanie Boże. Bez tego dosyć łatwo można się pomylić i pogubić w tym, co oferuje nam nowoczesny świat.
Poszerzając temat, wierzący chrześcijanin nie może w życiu duchowym eksperymentować. Dla przykładu wykorzystać trochę wiedzy Buddy, trochę medytacji zen czy energii qigong, już nie wspomnę o technikach i praktykach ezoterycznych.
Dzisiaj ludzie się oburzają na kościół, dlaczego nie mogą uprawiać dla przykładu jogę i być prawdziwymi chrześcijanami. Przyznam, że myślałem podobnie “ćwiczenia tak, filozofia nie”, aczkolwiek z biegiem czasu zmieniłem kierunek, już mając pewien bagaż doświadczenia.
W żaden sposób nie twierdzę, że joga jest złem, którego trzeba na wszelkie sposoby unikać, ponieważ w ten sposób można dojść do niezdrowej paranoi. Natomiast warto zwrócić uwagę na pewne istotne momenty.
Po pierwsze człowiek ma prawo wolnego wyboru. Aczkolwiek wystarczy się zastanowić, do czego zajęcia mają służyć, krótkotrwałej pomocy fizjologicznej, duchowej, bądź długotrwałej, co tak naprawdę może stać się uzależnieniem. W przypadku pozytywnego efektu prędzej wszystkiego nadal będziemy się ku temu zwracać.
Uprawiając sport czy wykonując ćwiczenia fizyczne, które korzeniami sięgają do filozofii wschodnich, w długotrwałej perspektywie trzeba być świadomym, że kiedyś przyjdzie czas decyzji. Będziesz musiał się zatrzymać albo iść dalej do głębi duchowości wschodniej. Nie jest możliwe stać w miejscu, ponieważ nie będzie rozwoju.
Pokusę oraz swoistą pułapkę stanowi fakt, że pewna wiedza tworzona na przestrzeni wieków, jest skuteczna dla przykładu w zdobyciu przewagi fizycznej czy umysłowej, co dzisiaj jest kultywowaną wartością w większości społeczeństwa. Często chcemy się “uzbroić”, aby czuć się bezpiecznie. Co gorsza, czasami decydujemy za naszych dzieci, chcemy im to przekazać, bo świat bywa okrutny.
Więc zawsze pozostaje cienka granica oddzielająca nas od jednej rzeczywistości chrześcijańskiej, gdzie fundamentem są całkiem inne wartości.
Jeśli chodzi o rozwój zdrowia, dla przykładu w Chinach, systemy zdrowotne są ściśle powiązane ze sztukami walki. Średniowieczna realność po prostu wymuszała rolników rozwijać swoje umiejętności, aby całe osiedla mogły się bronić, przeciwstawiać się grabieżom, co było rzeczą powszechną.
Medycyna chińska, akupunktura hinduistyczna, nie istnieje bez merydianów, przez które jak się twierdzi, przepływa códotworna energia (z której złożony jest cały wszechświat).
Z kolei sport, aerobik czy dowolną fizjoterapię chrześcijanin może sobie wybrać i uprawiać bez ingerencji filozofii wschodnich. Podobnie, jeśli chodzi o rozwój motoryki naszych dzieci, co szczególnie jest ważne w erze cyfralizacji.
Niestety każdy wybór niesie pewne konsekwencje, ponieważ pewne rzeczy mogą zacząć działać na nas podświadomie, podczas gdy my tego sobie nie uświadamiamy w naszej codzienności.
Świadczę z własnego doświadczenia, bo kiedyś filozofia weszła do mojego życia z racji uprawiania wschodnich sztuk walki oraz przeróżnych praktyk zdrowotnych. Dlatego, że świadomie to wpuściłem, ponieważ byłem zafascynowany, widziałem, że to działa. Tylko że nie widziałem pełnego obrazu. Do momentu, kiedy poczułem, że coś jest źle w moim życiu rodzinnym. Coś zaczęło konfliktować wewnątrz mnie samego.
Myślę, że tylko dary Łaski Bożej, Miłosierdzie Boże uratowało mój związek małżeński i obecnie pozwalają czerpać z tego ogromną radość.
Nie wolę wchodzić w dyskusje, czy był to brak umiarkowania, a być może pogubiłem się w mieszance zajęć i nurtów samorozwoju. Fizjologia z głębokimi korzeniami religijnymi bądź filozoficznymi bezpośrednio wpływa na psychikę, duchowość i vice versa.
Znam osoby, które uprawiają wschodnie sztuki walki, także osoby, które poświęciły się dla religii wschodnich. Często wydają się być wspaniałymi ludźmi, którzy mają swoją drogę.
Aczkolwiek z własnego doświadczenia doszedłem do istotnego wniosku, że nie warto “miksować” swojej drogi duchowej, jeśli świadomie poznajesz, mniej więcej rozumiesz, na czym to polega, więc na tym się skupiasz.
Jeśli jesteś wierzącym chrześcijaninem i jak ci się wydaje, uprawiasz wyłącznie technikę pewnej wschodniej dyscypliny sportowej, bądź świadom cienkiej granicy oddzielającej od ingerencji w filozofię.
Dla przykładu, kiedy stałem z godzinę w nieruchomej “pozycji drzewa”, praktykując Taichi – modliłem się do Maryi, ponieważ to przerastało moje własne siły fizyczne.
Aczkolwiek w sytuacjach, kiedy było mi przyjemnie wykonywać pewne ruchy przepływu energii (bądź elementarnej fizjologii), podczas kiedy czułem pewną moc wewnątrz siebie samego (bądź ją wyobrażałem), po prostu nie jestem pewien czy byłem świadomy Bożego działania bądź zaczynałem podświadomie ufać tak zwanej “energii”.
Jednocześnie nie byłem w stanie zidentyfikować co mną kierowało, podczas pojedynków w japońskiej szermierce Kendo. W pewnych momentach walczyłem poprostu nie świadomie, doprowadzony do granic ludzkich możliwości. Taki stan pustki umysłowej we wschodnich sztukach walki jest promowany jako wyższy poziom rozwoju umiejętności, oprócz samej techniki sportowej.
W dobie obecnej są popularne zajęcia z medytacji według trendów mindfullness. Chodzi o to, że dla chrześcijanina nie mogą one być “puste” z definicji, jak to jest w większości praktyk wschodnich. W chrześcijaństwie to się nazywa kontemplacją. Jeśli w takiej medytacji nie ma Boga, ryzykujesz spotkać złego ducha.
Natomiast jeśli z racji wolnego wyboru człowieka, wybrałeś duchową drogę buddyzmu bądź daoizmu, zarazem będąc człowiekiem ochrzczonym w kościele, ryzykujesz doświadczyć konfliktu duchowego, ponieważ jesteś otwarty na działanie Ducha Świętego i jednocześnie złego ducha.
W takim razie nie można się “bawić” w różnorodne praktyki, tylko trzeba mieć zaufanego nauczyciela, mistrza i podążać jedną drogą duchową. Być może do momentu nawrócenia i zbawienia, bo drogi Pana Boga są nie wiadome.
Wierzący chrześcijanin pamięta o pierwszym przykazaniu Bożym, wie o swoich korzeniach, historii, szczególnie w erze globalizacji. Wiemy, kto jest naszym pasterzem, ojcem i matką duchową.
Nie mając jednego fundamentu prawdy, można zrozumieć, jak każdego dnia się czuje czerpane wiadro w studni, według pewnej przypowieści wschodniej.
Oczywiście można tworzyć własną filozofię życia, czyli wybierać dla siebie to, co uważamy za potrzebne i prawidłowe. Aczkolwiek w tym przypadku niczym to się nie różni od sztucznej “realności” XXI wieku. Przecież dzisiaj większość ludzi żyje na fundamencie własnego egocentryzmu.
Na płaszczyźnie Ego otwiera się doskonałe pole do działania Szatana. Ten najbardziej inteligenty upadły anioł zawsze wykorzysta moment naszej słabości i podsunie nam kolejny “lepszy“ wybór, w postaci pokusy.
Nie wiem, czy bym to zrozumiał sam, gdyby Pan Bóg delikatnie mówiąc, nie wziąłby mnie za łeb. W moim przypadku, aby mnie ostatecznie przekonać, posłużył się właśnie tym, co najbardziej do mnie przemawiało, czyli fizjologią człowieka (co dla mnie było prywatnym cudem).
Do tego potrzeba modlitwy, otwarcia na Ducha Świętego, zaproszenia dla Jezusa czy prośby. Dla utrzymywania osobistej relacji z Bogiem potrzeba pokory i tylko Bóg decyduje czy doznamy Łaski uświęcającej.
W rzeczywistości chrześcijańskiej to zły duch odgradza nas od prawdziwej wolności. Jesteśmy niewolnikami grzechów i Pan Bóg pokazuje dokładnie, w którym miejscu jesteśmy słabi.
Spowiadając się, stajemy się mocni. Do czasów.
Zaznaczę, że II Sobór Watykański po raz pierwszy w historii kościoła katolickiego wyraził szacunek do tego, co święte w innych religiach, także w religiach wschodnich. Bo ludzkość się zbliża do siebie. W przypowieści biblijnej to właśnie Samarytanin okazał miłosierdzie i pomoc bliźniemu.
Kiedyś usłyszałem, że bliźnim jest człowiek, który nie wyrządza Ci krzywdy. Z kolei Ci, którzy wymagają od nas wybaczenia, tak naprawdę nas uświęcają, dają nam szansę. Do nich stosowne są, słowa Jezusa “Wybacz im Ojcze, albowiem sami nie wiedzą, co czynią”.
Jednocześnie w Piśmie Świętym nie jednokrotnie mówi się o tym, aby nie wierzyć fałszywym prorokom. Z kolei najbardziej przez Jezusa potępiani są faryzeusze, którym się wydaje, że mają “posprzątane” życie duchowe i dlatego w rzeczywistości są napełnieni najbardziej niebezpiecznym grzechem, czyli pychą.
Przecież najlepszy wzór dla chrześcijanina pokazuje właśnie misja na ziemi Syna Bożego. Dla przykładu, kiedy był kuszony na pustyni.
Któż z nas dzisiaj oprze się takim pokusom? Gdyż dosyć często są traktowane jako dobro. Pod przyobraniem tolerancji często zgadzamy się na fundamentalne i oczywiste zło.
Optymizmem w dzisiejszym zrozumieniu, więc nadzieją katolicką, pozostaje Bóg w Trójce Jedyny, nasza własna relacja z Jezusem Chrystusem w jednej prawdzie chrześcijańskiej i absolutnej. Eucharystia, Pismo Święte oraz Najświętsza Maryja Panna, właśnie dla której w ostatniej walce jest przeznaczona szczególna rola zwycięstwa nad smokiem. Różaniec, Koronka do Miłosierdzia Bożego, to dodaje siły.
Jak mam się zachowywać w takim świecie?
To nie oznacza, że za każdym węgłem trzeba wypatrywać diabła, opętanie i zło, skoro jest niewidoczne (dochodząc do chorej paranoi).
W tym momencie dla mnie kluczowym momentem jest to, co ciągle powtarzał Jan Paweł II: nie zapominajmy o swojej godności człowieka.
Nie chodzi o egoistyczną indywidualność (sam dla siebie), ale o godność człowieka, który szanuje siebie, innych i nie czuje się ani wyższy, ani niższy. To rozwiązuje psychologiczny problem braku pewności siebie, bądź nadmiernej pewności w swoich siłach, która raniej czy później znika.
To jest szczególnie ważne, kiedy sytuacja Kościoła czasami może wzbudzać niepotrzebny wstyd i wymuszony brak argumentów. Wówczas można po prostu nic nie mówić (jak Jezus przed Herodem). W ogóle mniej gadać, a więcej robić. Zaczynając od swego ogrodu i być może Pan Bóg powoła nas na coś większego.
Przeżywać cierpienie i próby to ciągle, każdego dnia udowadniać Panu Bogu, że jesteśmy z nim. Chociaż nigdy nie dorównamy Jezusowi, to w nim widzimy przykład i w nim przetrwamy, ucząc się pokorności i wszystkich Łask bożych od Matki Boskiej.
Przypuszczam, że większość ludzi oglądała Brave Heart Mella Gibsona. Abstrahując od emocji, czy główny bohater przed najważniejszą bitwą nie mówił prawdę?
Wolę przeżyć swoje życie za prawdę, w którą święcie wierzę czy dla siebie, wierząc w swoją prawdę, która jest jak chmura. Pewnego dnia uświadamiając, że życie minęło jak chwila, żałując, że kiedyś postąpiłem tak, a nie inaczej, grzebiąc pod siebie, wybierając cieplejsze miejsce albo ratując swój dobrobyt, strefę komfortu. Podczas gdy większość obywateli świata odwracała się od Kościoła, który jest ciałem ukrzyżowanego Chrystusa. Nie oszukujmy się, bo nie ma wiary bez Kościoła. Dlatego świadczyjmy!
Aby własna, czysta wola ludzi po prostu przeważała w ich postępowaniu, nie oddając się w ręce manipulacji. Doda to nam samym siły. Jeśli dzisiaj nie podoba nam się nasza władza, jeśli wykorzystuje kościół, to po prostu wybierzmy sobie za kierownika duchowego zaufanego duszpasterza, ale nie opuszczajmy wspólnoty kościoła!
Żyć prawdziwie, jak mówi ksiądz Pawlukiewicz (stawiający czoło chorobie Parkinsona), zróbmy coś inaczej, niż zwykliśmy robić. Psychologowie, praktykujący NLP wykorzystują ten skuteczny mechanizm psychiki, emocji człowieka do pseudopozytywnego myślenia i życia, tak naprawdę nie zauważając drugiej strony medalu.
Często jest to pierwszy krok do duchowości, kiedy stajemy się rozczarowani bądź doprowadzeni do kryzysu. To duchowość w Łasce uświęcającej pozwoli nam nie tylko kontrolować swoją płciowość, instynkty, ale także czerpać i oddawać największe skarby, radując się, także w małżeństwie.
Szczerze życzę dla wszystkich odnaleźć swoją misję, wolę bożą w najprostszych rzeczach naszego codziennego bytu. My chrześcijanie, ludzie ochrzczeni nie musimy zmieniać świat czy siebie na siłę, tylko pozostać wiernymi Woli Bożej i Kościołowi w naszej osobistej relacji. Stanowi to jedno słowo i ciało.
Dla wierzącego katolika wszystko staje się jasne, okazane. Nie może być prawdy absolutnej bez tradycyjnego Kościoła, bez Eucharystii ustanowionej Synem Bożym i całościowego Pisma Świętego.
Przecież Małego Księcia można przeczytać, aby kolejny raz w czymś się upewnić lub odkryć dla siebie coś nowego. Z kolei, jeśli na podstawie tej klasyki światowej literatury odbywają się czytania w niektórych protestanckich kościołach w Europie, to wskazuje na to, że coś już nie jest w porządku ustanowionym sprzed 2000 lat.
W książce Laurent Gounelle«Et tu trouveras le trésor qui dort en toi» można zauważyć tendencję rozmycia kościołów chrześcijańskich i jednej prawdy, w stronę wzmacniania mocy w człowieku w samym sobie, posługując się kościołem, Jezusem jako narzędziem. Narzucając teorię spisku, jako by w zeszłym wieku odnaleziono ewangelię od Świętego Tomasza, co Watykan ukrywa. Używając argumentu, że to sam Chrystus jest w człowieku wierzącym.
Tak, Jezus rzeczywiście w nas jest, ale nie na równi, a ni jako gadżet, bo chrześcijanin wierzący nie zapomina, kto jest pasterzem, a kto pokornym barankiem.
Którego pasterz kocha na tyle, że nie zostawi żadnej zgubionej owcy, a przykład takiego zaufania pokazuje nam w przypowieści biblijnej (o pasterzu i zgubionej owcy).
To wyjaśnia, kim tak naprawdę jesteśmy, dziećmi bożymi. Co z kolei nie jest wyjaśnione w innych religiach (być może dla wtajemniczonych), gdzie i pokorność de facto także jest rzeczą fundamentalną. Wiedza katolicka jest praktycznie bezpłatna i dostępna dla każdego. To właśnie wygląda podejrzanie i mało efektywne, z perspektywy dzisiejszego świata materialnego.
Doszedłem do wniosku, że w naszej inicjatywie świeckiej, pierwszą rzeczą jest własna relacja z Panem Bogiem, czyli pełne zaufanie. Na tym fundamencie można próbować być odpowiedzialnym w nowoczesnym pojęciu, za siebie, za współmałżonka będąc w ślubie, za rodzinę i dzieci. Aczkolwiek w tym momencie trzeba uważać na pokusę nadmiernej kontroli oraz pychi. Ciągle dokonujemy wyborów własną wolą, co wpływa na otoczenie, podczas gdy otoczenie wpływa na nas.
Dzięki Bogu, że wzbudza w nas czasami szczery wstyd za nasze postępowanie i atmosferę w najbliższym gronie.
To świadczy o tym, że nie oddalamy się od Jezusa, poniekąd jest blisko naszej duszy i sumienia. Często jesteśmy słabi i grzeszni, ale wiemy gdzie jest odkupienie i zbawienie.
W naszym postępowaniu kluczowym momentem jest czujność, aby odróżnić wolę Bożą od woli naszej egoistycznej indywidualności, którą kieruje grzeszna natura, kiedy jesteśmy podatni na działanie złego ducha.
Warto nauczyć się słuchać i prosić powołanie boże. Może się okazać, że przez Ducha Świętego jesteśmy w stanie zrobić coś o wiele więcej dla innych ludzi. Nie z oczekiwania nagrody czy zysku (chociaż nie ma w pomnożeniu talentów nic złego, oprócz pokusy), ale z czynienia niezbędnej rzeczy w naszym zrozumieniu i głębokim przekonaniu.
Mając wiarę w prawdę, nadzieję na miłosierdzie i miłość od Pana Boga, warto ciągle sprawdzać czy to Duch Święty w nas działa. Daje to odwagi, ale zarazem i pokorności, momentów upadku i wzrostu, a także roztropności.
Przynajmiej nas na pewno za to nie pochwali wiekszość ludzi z “rzeczywistości” XXI wieku, pozostając z nadzieją na wspólnotę katolicką.
„Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową.”
Ewangelia według Świętego Mateusza, Mt 10.35
Warto być świadomym, aby uniknąć rozczarowania i nie roztracić spokój ducha w wierze.
Dzisiaj i zawsze potrzebowało to odwagi, aczkolwiek nie musimy “siłą” nawracać innych, tylko służyć przykładem. Ponieważ istnieje niebezpieczeństwo pychy, że wiemy o wiele więcej i nie jesteśmy ślepi. Tym bardziej, że mamy swoje chwile wątpliwości.
„W niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”.
Ewangelia według Świętego Łukasza 15.7
Przecież chrześcijanie I wieku przychodząc do nowej wspólnoty, najpierw pokazywali właśnie przykład życia z Bogiem w modlitwie, pracowali w milczeniu. Dopiero kiedy z podziwu pytano się ich, dlaczego tak się zachowują i jak im to się udaje, dopiero wówczas odpowiadali, głosili i świadczyli swoją wiarę.
Będąc wierzącym katolikiem wiem, że Pan Bóg nigdy nie opuści ludzi głęboko wierzących, tych co doznali Łaski Bożej, tego cudu zesłania Ducha Świętego. Aczkolwiek nie ma gwarancji, że tacy ludzie i przede wszystkim sam, nie opuszczę Pana Boga, jeśli zostanę wystawiony na poważne próby życiowe.
Czyli jest bardzo duża różnica pomiędzy teorią, poglądem na temat innych, a własną wiarą, relacją z Synem i Ojcem Bożym.
Pomimo tego mówi się, że Chrystus nigdy nie podzieli się swoim cierpieniem w większej mierze, aniżeli człowiek może znieść. Właśnie dlatego, abyśmy go nie opuścili.
Natomiast Bóg ciągle pogłębia wyzwania oraz próby “poruszając palcem”, abyśmy dokładnie w momencie wzrostu ciągle zwracali ku naszej drodze ku niemu. Bóg daje nam możliwość kształcić naszą motywację i zaangażowanie, ponieważ dopiero wystarczy posprzątać, jak “żandarm” stwórcy – zły duch powraca z siedmioma potężniejszymi.
W momentach wzrostu odnajdujemy nadmierną pewność siebie i zapominamy o Bogu Ojcu. Dlatego czujność, uwaga na własnej relacji do Żywego Boga jest zawsze na pierwszym miejscu, nie z racji egoizmu, ale z racji «wielkiej tajemnicy wiary.»
Na pewno Wszechmogący zdecyduje, kiedy nawrócić pozostałych. Być może stanie się to już przy ostatniej apokalipsie, kiedy dla kogoś może być za późno, aczkolwiek może stać się najważniejszym momentem w życiu. Któż uwierzy w swoiste “bajki” nie doznając, nie dotykając cudów łask Bożych.
Bóg nigdy nie działa pod przymusem, zostawiając dla człowieka wolny wybór. Jest to moment kluczowy, ponieważ każdemu człowiekowi została nadana własna wola i wolność w jej wyrażaniu.
Lepszą «demokrację» po prostu trudno wyobrazić i nie da się wymyślić, bo prawidła (“zasady gry” w nowoczesnym pojęciu) są ustalone z góry i w kościele rzymsko-katolickim z grubsza nie są zmieniane od wieków.
Więc dochodzę do wniosku, że więcej wiedzy na ten temat, być może coś zmieni w światopoglądzie poszczególnych ludzi. Oby nie stawać się robotem w dzisiejszym świecie, od narodzenia i cyfralizacji aż do trumny, do kremowania. Być może kiedyś wystarczy po prostu zetrzeć cyferkę w bazie danych i już nas nie ma.
Myślę, że ludzie nie są głupi z natury swojej i wiedzą z własnej intuicji, kiedy są oszukiwani. Po prostu muszą zobaczyć, dotknąć inną alternatywę i rzeczywistość. Mam na myśli duchowość chrześcijańską, dobrą nowinę, co na wszelkie sposoby jest niszczone w mediach. Dla przykładu być może dlatego ludzi tak pociąga prawdziwa sztuka, co tak naprawdę otwiera serce.
Co my chrześcijanie możemy zrobić dzisiaj — to nie możemy mówić “my i oni”, nie możemy odgradzać się, nawet jeśli chodzi o “mniejszości seksualne” czy tak zwanych nieprzyjaciół w świecie konkurencyjnym. Z kolei możemy zapraszać, modlić się za innych, dzielić się tym szczęściem i smutkiem, radością i wątpliwościami.
My chrześcijanie nie jesteśmy ludźmi doskonałymi, ale wiemy, że Bóg nas kocha i pozwala dzielić się tą miłością z innymi, za darmo. Nie myśląc kategorią wyłącznie umysłu, algorytmów komputerowych 1 albo 0, co dla nas wydaje się dobre albo złe. Natomiast opierając się na tym co Bóg ustalił i co sprawdza się w naszym życiu. Czyli podawać i naśladować przykład Jezusa i Maryi.
Zastanawiałem się w projekcie egolessclub, w jaki sposób zacząć mówić zrozumiałym językiem dla osób świeckich. Dla ochrzczonych niepraktykujących bądź wyznawców innych religii, którym kościół był czymś nie poznanym, podobnie jak dla mnie osobiście jeszcze kilka lat temu.
Po prostu w pewnym momencie mnie olśniło w dosyć krótkim czasie. Być może było to rezultatem już przebytej, dłuższej drogi poszukiwań duchowych i swoistego zatracenia. Wydaje mi się, że doznałem Łaski Bożej. Inaczej tego wytłumaczyć po prostu nie umiem. Natomiast mogę świadczyć.
Poza tym my chrześcijanie tak naprawdę niczym się nie wyróżniamy w życiu codziennym. Mamy te same problemy, oprócz naszej wiary duchowej w jedną prawdę, która zmienia wszystko na 360 stopni w odczuwaniu rzeczywistości.
Więc w “ekspedycji dla niepraktykujących” zadaję proste ziemskie pytania i dochodzę do wniosku, że nie można na nie odpowiedzieć, jeśli człowiek nie ma jednego fundamentu prawdy absolutnej. Jedyną szansą dla ludzi świeckich, jak mówił profesor dr. hab. Krzysztof Wojcieszek, jest doprowadzenie umysłu do absurdu.
Wystarczy spojrzeć na świat informacyjny, nie wspomnę o rozwoju kosmosu. Wygląda na to, że już mamy za mało miejsca na Ziemi, podczas gdy w krajach afrykańskich dzieci nadal umierają z głodu. Magiczne słowa progres, robotyzacja, sztuczna inteligencja, kiedy po prostu lenimy się używać swój mózg dla poszukiwania elementarnego szczęścia długoterminowego, czyli wiecznego w pojęciu chrześcijańskim. Co prawda, które zawsze jest w zasięgu ręki.
Nie uświadamiamy, że katolicka droga duchowego rozwoju prowadzi do prawdziwej wolności od grzechu, od złego ducha, który nie pozwala nam zbliżyć się do miłości Boga do nas i przez nas. Dzisiaj może się wydawac, że niewolnictwo, uzależnienia są wyłącznie pojęciem moralnym, psychologicznym w XXI wieku. Natomiast w dobie obecnej 40 milionów osób na całym świecie doznaje faktyczną krzywdę niewolnictwa, handlu i wykorzystywania ludzi.
Czasem elementarne współczucie może zbliżyć nas do Boga, a być może zrodzi chęć uczynić coś dobrego, rzeczywiście pożytecznego, złożyć swoją małą aczkolwiek ważną ofiarę duchową dla Chrystusa oraz bliźniego swego.
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok.
Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.